Goście weselni – Alison Espach (recenzja)

Czasami jeden rzut oka na okładkę sprawia, iż wiem, że to będzie TA książka. Tak też było w przypadku „Gości weselnych” Alison Espach. Zwabiła mnie ilustracja obiecująca literacką zabawę oraz coś więcej, bo przecież nie bez powodu z odmętów wyłaniają się tylko ręce, a głowa wciąż pozostaje w głębinach. Okładka idealnie oddaje ducha powieści, gdzie ręce wyciągnięte po ratunek zastygły w geście zabawy. Jest więc lekko i z przesłaniem, a właśnie za taką literaturą szczególnie przepadam.


Pewnego dnia Phoebe Stone zjawia się w zajeździe Cornwall Inn wystrojona w zieloną sukienkę i złote szpilki. To ekskluzywne miejsce od dawna znajdowało się na jej liście marzeń, dlatego w akcie desperacji Phoebe postanawia zaszaleć po raz ostatni, a później zakończyć swój żywot. Plan nie jest szczególnie dopracowany, ale pewnie udałoby się go zrealizować, gdyby nie fakt, że kobieta spotyka w windzie Lilę, młodą i energiczną pannę młodą, która w zajeździe zaplanowała swój idealny ślub i przewidziała wszystkie możliwe komplikacja, poza obecnością Phoebe. Szybka wymiana zdań między kobietami i bezwzględna szczerość sprawiają, że między bohaterkami nawiązuje się zaskakująca dla nich obu więź.

Bardzo lubię powieści, w których pisarz potrafi dobrze zagrać banałem i zrobić z niego istotny element fabuły. Klisz rodem z komedii romantycznych jest u Espach sporo, kumulują się szczególnie w postaciach Lili i Phoebe, ale autorka za każdym razem zmienia sposób postrzegania tego, co ograne, nadaje zdarzeniom nowy ciężar, odwraca proporcje. Z pomocą dobrze znanych motywów pokazuje szorstką prawdę o życiu, że każdy z nas się z czymś zmaga. Każdy niesie na barkach jakiś ciężar, a swoje troski ukrywa za maską. Nawet jeśli ta maska jest dobrze widoczna, to czasem trudno dojrzeć za nią prawdziwego człowieka.

W zderzeniu z niespodziewanymi okolicznościami Phoebe wychodzi ze schematu, w którym utknęła z własnej woli. To ona sama narzuciła sobie pewne ograniczenia i wyznaczyła standardy, bo wydawało jej się, że tak właśnie robią inni. Żyła pod kreską, którą namalowała, bo tak wypadało i tak w jej przekonaniu wygląda dorosłe życie. Dopiero stając oko w oko z ostatecznym, kobieta postanawia być po prostu sobą. Przestaje kontrolować to co mówi i po raz pierwszy pozwala sobie na swobodę istnienia. Zamiast zadowalać wszystkich wokół, postanawia zadowolić siebie i jest szczerze zaskoczona uczuciami, które budzi w niej ten nowy stan.

Obecność Phoebe, osoby spoza rodzinnego i towarzyskiego kręgu, prowokuje innych bohaterów do zwierzeń i aktywuje w gościach szczerość. Można jej powiedzieć wszystko, bo skrywane żale, drobne pretensje i życiowy ból jej nie dotyczą. Kobieta jest kimś, kto wysłucha i pójdzie dalej, a tego tak często nam brakuje – kogoś, kto posłucha naszej historii, bez oceniania i wyciągania wniosków, po prostu da okazję do tego, żeby pewne słowa wybrzmiały, nabrały kształtu i nazwały braki.⠀ 

Lila, zestawiona z Phoebe na zasadzie kontrastu, jest uosobieniem uroku, młodzieńczej energii i marzeń, które po części daje sobie wmówić. Niby jest dorosła, ale gdzieś w głębi serca wciąż pozostaje dzieckiem, które podejmuje decyzję pod wpływem uporu. Jej przemiana może nie jest aż tak spektakularna, jak w przypadku nowej koleżanki, ale również Lila zauważa, że gdzieś po drodze zatraciła siebie i zaczęła się uginać pod wpływem narzuconej sobie roli. ⠀ 

„Gości weselnych” czyta się jak najlepszą rozrywkę, a jednak to powieść, która zostaje w czytelniku, dotyka miękkiego wnętrza, rozgrzewa, porusza i pozwala wczuć się w losy i charaktery bohaterów. Proza Alison Espach jest lekka i przyjemna, doprawiona odrobiną czarnego humoru, który niesie ze sobą mądrość i ratunek przed szarą rzeczywistością, a także tchnie nadzieją i pozwala mieć pewność, że nie ma na ziemi sytuacji bez wyjścia i zawsze można coś w życiu zmienić. Ładna to bajka dla dużych dzieci, ale cóż nam pozostanie, jeśli przestaniemy wierzyć w podobne historie?

♥♥♥
Alison Espach, Goście weselni (tyt. oryg. The Wedding People), tłum. Katarzyna Makaruk, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2025.

Komentarze

„Znam więcej książek niż ludzi i jest mi z tym dobrze”. - Andrzej Stasiuk-