Zanim miłość do prozy Leopolda Tyrmanda rozkwitła w mojej czytelniczej duszy na dobre, zanim łapczywie rzuciłam się na jego książki nie wierząc, że mogłam wcześniej funkcjonować bez nich, sięgnęłam po publikację Agaty Tuszyńskiej. Z sympatii do autorki i jej pisarstwa, bo przecież co mnie obchodził jakiś Tyrmand. O ignorancjo, jakże się myliłam. Ale właśnie doskonała książka „Tyrmandowie. Romans amerykański” była impulsem do poznania twórczości Leopolda. Osiem lat później wciąż mam ogromny sentyment do dzieła pani Tuszyńskiej, a historia Leopolda i Mary Ellen jest dla mnie jedną z najpiękniejszych opowieści miłosnych.