Deficyt miłości - „Rok koguta”, Tereza Boučková

Powieść „Rok koguta” Terezy Boučkovej wywołała w Czechach prawdziwą burzę, a samą autorkę oskarżono o rasizm i szerzenie nieprawdziwych opinii na temat adopcji. I faktycznie lektura zapisków Boučkovej podnosi ciśnienie i sprawia niemal fizyczny ból. Jednak nie mam ochoty ciskać w pisarkę kamieniami przykrych słów, bo uważam, że ta dość już wycierpiała. Należy jej się zwyczajny święty spokój i odrobina empatii. W końcu każdy z nas ma swoje granice wytrzymałości, a adoptowani synowie Boučkovej naruszyli je zbyt wiele razy.


„Rok koguta” to prywatne i bardzo szczere zapiski z codziennego życia Terezy i jej rodziny. Kobieta przelewała na papier swoje myśli w celach terapeutycznych. „Proszę pisać! Poczuje pani ulgę”. Czy Boučkovej poczuła w końcu ulgę tego nie wiem. Wiem za to, że z pomocą książki przerzuciła na czytelnika swoją rozpacz, złość i poczucie bezsilności. Bo nieznośna jest myśl, że to wszystko o czym pisze autorka opiera się na jej prywatnych przeżyciach. Narratorka opowiada przede wszystkim o swoich doświadczeniach związanych z adopcją dwóch romskich chłopców, o kryzysie twórczym i problemach w pracy, a także o powolnym rozpadzie swojego małżeństwa. Gdzieś między tymi wszystkimi nieszczęściami pisarka dzieli się swoimi przemyśleniami na temat muzyki, przeczytanych książek, obejrzanych filmów czy spektakli teatralnych. To właściwie jedyne jasne momenty w całej jej opowieści. I właśnie w nich jest coś pięknego i podnoszącego na duchu, bo okazuje się, że czasami prawdziwa sztuka jest ostatnim, co trzyma człowieka przy zdrowych zmysłach, daje ukojenie i niesie nadzieję.

W pisaniu Boučkovej przez cały czas rozchodzi się o miłość. O miłość upragnioną i wyczekaną, która pojawia się w domu Terezy i Marka pod postacią adoptowanych chłopców. Jak to często bywa w takich przypadkach zaraz po adopcji kobieta bez problemu zachodzi w ciążę. Biologiczny syn traktowany jest na równi z tymi przysposobionymi, bo przecież rodzice całą trójkę kochają ze wszystkich sił. Chłopcy muszą radzić sobie z wyzwiskami innych dzieci, które pastwią się słownie nad rodzeństwem z powodu ich inności (nawet jasnowłosego Mateja nazywają Cyganem). Ale Tereza i Marek potrafią obśmiać nietolerancję kolegów (a zapewne także ich rodziców) i bagatelizują sprawę. Dla nich romskie pochodzenie przybranych synów nie ma żadnego znaczenia. Do czasu kiedy chłopcy zaczynają sprawiać problemy. Poważne problemy, bo trudno ignorować picie, narkotyki, regularne wagary, podejrzane towarzystwo, kradzieże. Każdy kolejny popis chłopaków jest dla Terezy ciosem prosto w serce, bo nagle okazuje się, że nawet miłość do dzieci może mieć swoje granice.

„Rok koguta” to zapiski zrozpaczonej matki, którą zawiodła miłość. Mimo lat poświęconych wychowaniu synów coś poszło nie tak, cała troska i uczucia przekazywane dzieciom okazały się niewystarczające. Obaj adoptowani synowie konsekwentnie i z premedytacją staczają się na dno, a zrozpaczona matka nic nie może na to poradzić. Tereza już raz uratowała chłopców przed samotnością, odrzuceniem i chłodem domu dziecka, więc czy teraz mogłaby ich porzucić? Kobieta zostaje sama ze swoimi problemami, bo mąż ucieka w hobby, jakim są rowery. Na wsparcie ze strony najbliższych też nie może liczyć, bo nawet starzy przyjaciele nie są zdziwieni wybrykami chłopaków. W końcu Cygan zawsze będzie Cyganem, dlatego można się po nich spodziewać wszystkiego najgorszego, bo złe geny zawsze zwyciężą. Tereza nie wierzy w takie tłumaczenia, ale powoli godzi się z myślą, że odniosła porażkę jako matka, choć robiła wszystko, żeby wychować synów najlepiej jak potrafiła. Podobno adopcje romskich dzieci często mają ten sam scenariusz. Ale przecież pochodzenie nie ma tu nic do rzeczy. Pisarka zwraca uwagę na brak miłości, którego chłopcy doświadczyli w pierwszych, najważniejszych miesiącach życia. Może to właśnie ten deficyt wyrządził im krzywdę, której Terezie nie udało się naprawić?

Lektura „Roku koguta” nie jest przyjemnym doświadczeniem. Podczas czytania nie mogłam pozbyć się wrażenia, że naruszam prywatność autorki, że wścibiam nos w nie swoje sprawy, oceniam, choć nie mam do tego prawa. Tereza Boučková, tak jak Radka Denemarková, miała odwagę poruszyć trudny, kontrowersyjny, ale ważny społecznie temat. Końcowa refleksja wypływająca z lektury zawsze jest indywidualną sprawą czytelnika, ale według mnie ta z „Roku koguta” do łatwych, ani tym bardziej wesołych nie należy i choćby dlatego trzeba tę powieść przeczytać.

♥ ♥ ♥
Tereza Boučková, Rok koguta (tyt. oryg. Rok kohouta), tłum. Olga Czernikow, wyd. Afera, Wrocław 2017.

Komentarze

„Znam więcej książek niż ludzi i jest mi z tym dobrze”. - Andrzej Stasiuk-