Król falafela umiera, czyli „Krasnoludki nie przyjdą” Sara Shilo


Sara Shilo jest izraelską pisarką, autorką książek dla dzieci, laureatką wielu prestiżowych nagród. Jej powieść dla dorosłych czytelników „Krasnoludki nie przyjdą” ukazała się na polskim rynku dzięki wydawnictwu Czarne w świetnej, ale zamkniętej już serii „Nowa proza świata”.


Mas’ud Dadon przybył do Izraela z Maroka. W miasteczku nazywany był królem falafela. Miał pieniądze, stanowisko, piękną kobieę, którą rozpieszczał i psuł. Potem umarł. Zostawił żonę i czwórkę dzieci. W kilka miesięcy po jego śmierci żona urodziła mu dwóch synów pogrobowców. Simona Dadon rozpoczyna swoją opowieść w sześć lat po śmierci Mas’uda. Z jej ust wypływają gorzkie słowa smutku i żalu. Nagle, z dnia na dzień została sama z gromadką dzieci do wykarmienia. Wcześniej żyła jak królowa. Nie martwiła się o przyszłość, a więc nie przyszło jej do głowy, że może stać się coś złego, że może powinni oszczędzić trochę pieniędzy. Sąsiedzi i znajomi patrzyli na nią z podziwem i pewnie z zazdrością. Wszyscy nazywali ją „Naszą Simoną”. Nagle szczęście pękło jak bańka mydlana przebita żądłem pszczoły. Simi musiała podjąć marną pracę w żłobku, wyrzucić kolorowe ciuchy i przybrać dostojny, czarny strój wdowy. Znużona wszystkim, popadająca w obłęd kobieta, marzy już tylko o śmierci. Dlatego podczas bombardowania nie chowa się w schronie, tylko błąka się po miasteczku z nadzieją, że spadnie na nią jedna z katiuszy.
 „Co to za świat, żeby nawet do śmierci, jak się chcę, trzeba było szczęścia”.
 I kiedy czytelnik ma już wrażenie, że nie zniesie dalszych lamentów, nagle Simona milknie. Teraz do głosu dochodzą jej dzieci. Najpierw trzynastoletni, niepełnosprawny Itzik i młodszy o rok Dudi. Itzik pełen jest żalu i pretensji o swój los i niepełnosprawność, z którą musi żyć.
„Ale tak naprawdę, to nadal nie do końca wiem, jak to jest z tym Bogiem. Jakby mnie stworzył idiotą, to może i bym uwierzył, że chce się tylko pośmiać moim kosztem. Ale że wlał mi dużo oleju do głowy, żebym mógł się nad wszystkim dobrze zastanowić, to pomyślałem, że faktycznie jest coś, co on chce na mnie wypróbować”.
 Chłopiec łapie pustułkę i spędza całe dnie na tresowaniu ptaka, aby potrafił wydziobać terrorystom oczy. Pod ogromnym wpływem brata pozostaje Dudi, który pragnie ocalić własne „ja”, ale nie potrafi się sprzeciwić dominującej osobowości Itzika. Chłopcy pozostawieni sami sobie muszą trzymać się razem. O śmierci ojca w zasadzie nie rozmawiają. Bo i po co? Umarł, to umarł. Nie ma o czym mówić.

Kobi jest najstarszy. Ma dziewiętnaście lat. Dawno temu rodzice zorganizowali mu bar micwę, o której gadało całe miasto. Przyjęcie jak dla księcia. Wtedy to on był najważniejszy. Dwa dni później umarł tata i wszystko uległo zmianie. Kobi był teraz jedynym mężczyzną w rodzinie. Poszedł do pracy, aby pomóc w utrzymaniu rodziny. Bliźniaki same zaczęły wołać na niego „tata”. Simona nie zaprzeczyła, nie wytłumaczyła maluchom co się stało. Uznała, że dzieci muszą mieć jakiegoś ojca. Aby utrzymać pozory nastoletni Kobi zaczął spać z matką w jednym łóżku. Obarczony ciężarem, którego nie potrafi udźwignąć na siłę czepia się marzenia o „kawalerce pokazowej”.

Siedemnastoletnia Eti jest jedyna dziewczynką w rodzinie. I jako jedyna stara się zrozumieć sytuację, w jakiej się znalazła. Tylko ona opowiada o chwilach spędzonych w bunkrze podczas bombardowania. Tylko ona nie chce żyć w kłamstwie.

Język powieści jest hipnotyzujący. Nie ma w nim poetyckich zwrotów, wyszukanych porównań i innych ozdobników. A mimo to trudno oderwać się od książki. Szczerość przebijająca z każdego zdania aż wprawia w zakłopotanie. Pierwszoosobowa narracja pozwala każdemu z bohaterów opowiedzieć tę samą historię z osobistej perspektywy. Już sam tytuł powieści niesie ze sobą jakiś smutek. Krasnoludki nie przyjdą, dobra wróżka nie użyje czarodziejskiej różdżki, magia nie zadziała w szarej, brzydkiej rzeczywistości. A może jednak jest jakaś nadzieja? Może Eti, która opowiada bliźniakom zmyślone bajki, jest w stanie ocalić rodzinę właśnie dzięki tym historiom?

„Krasnoludki nie przyjdą” to wstrząsająca opowieść o rodzinie, którą rozbija nagła śmierć ojca. Jej bohaterowie wyciągają do siebie ręce, ale nie mogą się dotknąć. Zupełnie jak papierowe ludziki na okładce książki. To powieść, której lektura sprawia czytelnikowi ból, rani serce, psuje dobry humor. Kafka twierdzi, że „powinniśmy czytać tylko ten rodzaj książek, które nas ranią i przeszywają. (…) Książka musi być siekierą dla zamarzniętego morza wewnątrz nas”. Tak właśnie działa proza Sary Shilo. Mocna rzecz.

♥ ♥ ♥ 
Sara Shilo, Krasnoludki nie przyjdą, tłum. Agnieszka Podpora, wyd. Czarne, Wołowiec 2013.

Komentarze

„Znam więcej książek niż ludzi i jest mi z tym dobrze”. - Andrzej Stasiuk-