Przygody pechowych krwiopijców, czyli „Bezdomne wampiry o zmroku” Tadeusza Baranowskiego

Dawno, dawno temu, no dobra, może nie aż tak dawno, ale jednak byłam wtedy zdecydowanie młodsza, uwielbiałam wampiry. Szczególnie w czasach kiedy kochałam się w Lestacie, zaczytywałam się mangą „Hellsing”, po raz setny oglądałam anime o tym samym tytule, a Regis, zaraz obok Geralta, był moim ukochanym bohaterem sagi o „Wiedźminie”. Ech, to były czasy! Teraz, kiedy zamiast podejrzanych śladów na szyi wypatruję raczej pierwszych siwych włosów, dzięki znakomitym komiksom Tadeusza Baranowskiego znów mogłam poczuć się jak zwariowana małolata i razem z Szlurpem i Burpem ruszyłam na poszukiwanie świeżej krwi.


Dla starych wyjadaczy komiksy Tadeusza Baranowskiego to już klasyka, dla mnie nadal nowość, bo choć stawiam coraz pewniejsze krotki w komiksowym świecie, to polski komiks wciąż jest dla mnie zagadką. Ostatnio odrobiłam całkiem niezłą lekcję przy okazji lektury „Relaxu”, teraz przyszła kolej na „Bezdomne wampiry o zmroku”, czyli wznowione w jednym tomie dwa albumy – „O zmroku” i „Bezdomne wampiry” o pechowych krwiopijcach z Polsylwanii! Sam pomysł na komiks – rewelacja!!! Fabuła poszczególnych scenek jest raczej prosta i mocno humorystyczna. Komizm sytuacyjny sprawia, że podczas lektury można płakać ze śmiechu. Moja ulubiona scenka to ta z milusią babcią, która w starciu z wampirami okazuje się demoniczną staruszką, która nie da sobie w kaszę dmuchać. Bo trzeba przyznać, że Szlurp i Burp mają wyjątkowego pecha. Zostają wyrzuceni z własnego zamku, zaatakowani przez staruszkę, muszą radzić sobie z kosmitami, zombiakami, wrednymi ludźmi, a w końcu ze zmianami ustrojowymi, które dotykają Polsylwanię. No nic tylko się załamać. I choć trochę wstyd wspominać o tym głośno, bo to nie ładnie śmiać się z cudzego nieszczęścia, to kolejne niepowodzenia i przykrości, które spadają na głowy naszych krwiopijców, wprawiają czytelnik w coraz lepszy humor i prowokują kolejne salwy śmiechu. 
 
 
 
Soczyste kolory i prosta kreska Baranowskiego pasują jak ulał do nieskomplikowanych, zabawnych historyjek o dwóch uroczych wampirach. Ich perypetie śledzi się z prawdziwą przyjemnością, tym bardziej, że w pewnym monecie czytelnik zaczyna kibicować swoim ulubieńcom i chce żeby coś się biedakom w końcu udało, nawet jeśli miałoby to oznaczać ofiary w ludziach. I choć całość jest naprawdę fajna, lekka i dowcipna, to mam problem z ostatnimi opowiastkami, tymi z 2009 r., bo momentami robi się zbyt politycznie (ten rodzaj humoru nigdy zbytnio mnie nie bawił). Żeby załapać niektóre żarty trzeba orientować się w ówczesnej sytuacji politycznej, a to oznacza, że komiks może nie przetrwać próby czasu. Bo to co kiedyś było zabawne, teraz budzi jedynie lekki uśmiech.

Kultura Gniewu po raz kolejny wypuściła spod swych skrzydeł prawdziwą, mieniącą się w blasku księżyca perełkę (o słońcu nie będę wspominać z wiadomych przyczyn). Dla wielu czytelników będzie to zapewne sentymentalna podróż w przeszłość, natomiast dla tych, którzy kanon polskiego komiksu dopiero poznają „Bezdomne wampiry o zmroku” okażą się doskonałą rozrywką. Spędziłam z Szlurpem i Burpem kilka miłych wieczorów i wiecie co? Chętnie oddałabym im kącik w piwnicy, żeby mogli spokojnie spędzić resztę wieczności. 

♥ ♥ ♥
Tadeusz Baranowski, Bezdomne wampiry o zmroku, wyd. Kultura Gniewu, Warszawa 2017.

Komentarze

„Znam więcej książek niż ludzi i jest mi z tym dobrze”. - Andrzej Stasiuk-