
We wstępie do książki „Kobiety, które kochał Bóg. Nowy Testament” Maria Miduch zwierza się czytelnikom, że nie lubi podziału Pisma Świętego na dwie części, ale zawsze lepiej czuła się w towarzystwie kobiet ze Starego Testamentu i ich historie rozumiała lepiej. Ja wręcz przeciwnie, nowotestamentowe bohaterki zawsze były mi bliższe, a już siostry z Betanii darzę szczególnymi uczuciami. Dlatego najnowszą książkę pani Miduch, biblistki i teolożki, przeczytałam szybko, łapczywie i z największą przyjemnością oraz wzruszeniem, które raz za razem ściskało mnie za gardło.

9 października ukazała się pierwsza oficjalna adhortacja apostolska Leona XIV „Dilexi te. O miłości do ubogich”. Słowo adhortacja oznacza napomnienie kierowane do konkretnej grupy lub ogółu wiernych Kościoła. Ten dokument to zachęta dla nas wszystkich, do pochylenia się nad problemem ubóstwa, a także pierwszym sprawdzianem, na ile weźmiemy sobie do serca papieskie nauczanie, a nie tylko będziemy się zachwycać sympatyczną powierzchownością Ojca Świętego.
Można czytać tego typu książki regularnie od kilkunastu lat, a jednak nie da się przejść obojętnie wobec wojennych wspomnień kolejnego człowieka, tak bardzo doświadczonego przez los, historię i naszych zachodnich przyjaciół. „Zimne krematorium. Reportaż ocalałego z zagłady”.
Święty Paweł pisał w swoim liście do Rzymian: „Przeto wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa”. (Rz 10,17) Idąc tym tropem włączam mój ulubiony głośniczek oraz aplikację Biblia Audio i już po chwili zanurzam się w opowieściach, które dobrze znam, ale dzięki wyjątkowym nagraniom i lektorom mogę je poczuć na nowo.
Dzisiaj krótko, bo książeczka, o której chcę Wam opowiedzieć to miły dla oka drobiazg. Jednak warto się nad nim pochylić, bo bohaterem jest jeden z moich ulubieńców, czyli święty Carlo Acutis.
Oceniłam książkę po okładce – melancholijnej i trochę tajemniczej. Opis też zasugerował, że to moja tematyka, bo rodzina, bo traumy i brzęczące w tle lata 90. I faktycznie, to wszystko znajduje się w „Trzewiach” Aleksandry Paduch, ale nic nie mogło mnie przygotować na szok związany z lekturą.
Odkąd pamiętam noszę przy sobie różaniec. Zawsze mam go w torebce, albo na ręce, bo jak mówił święty Franciszek Salezy: „Najlepszym sposobem na modlitwę jest różaniec”. Różaniec jest prostą, można nawet powiedzieć, że mechaniczną modlitwą, która nie wymaga wielu umiejętności. A jednocześnie tak trudno ją odmawiać.
Ach, Daisy, piękna, utalentowana i urocza. Kiedyś mężczyźni padali do jej stóp, marząc, żeby angielska księżniczka spojrzała na nich łaskawym okiem. A ona? Zbyt młoda i naiwna, żeby zdecydować o sobie, została wydana za tego sztywniaka Hansa, a właściwie przehandlowana za gigantyczny majątek, który trudno ogarnąć rozumem. Kiedy to w końcu zrozumiała, było już za późno, żeby cokolwiek zmienić, jedynym wyjściem z sytuacji było pozostanie po prostu sobą – dobrą słodką Daisy. Czy jej się to udało? O tym rozprawia Dorota Ponińska w książce „Daisy i cesarz. Wszystkie namiętności księżnej”.