Garść komisów na ochłodę, czyli tom 1 „Nomen Omen” i „Fear Agenta” oraz piata część „ Odrodzenia”

Ufff, upał nie odpuszcza, myślenie spowalnia, a każdy marzy tylko o zimnych drinkach i chwilach świętego spokoju. W dni takie jak dziś szczególnie dobrze czyta mi się komiksy przygodowe, które gwarantują przyjemne skoki adrenaliny, a przy okazji nie nadwyrężają umysłu skomplikowanym myśleniem. Dlatego zapraszam na szybki przegląd dwóch miłych, leżakowych komiksów i jednego badziewia, przed którym szczerze ostrzegam. 

Na początek wspomniane wyżej dziadostwo. Bo komiks „Nomen Omen #1: Całkowite zaćmienie serca” jest tak zły, że aż przykro. No dobra, nie jest najgorszy na świecie, ale z pewnością najsłabszy z całej oferty Non Stop Comics.

Dobry pomysł to już połowa sukcesu. Marco B. Bucci wymyślił sobie cierpiącą na achromatopsję (dziewczyna nie widzi kolorów) mieszkankę Nowego Jorku, artystyczną duszę i trochę dziwaczkę, ale w takim pozytywnym sensie. I tu kończy się to co fajnie, bo teraz przechodzimy do fabuły. Oczywiście Becky ma mroczną tajemnicę, a przy okazji nękają ją dziwne wizje, które zdają się bardzo rzeczywiste. W trakcie jednej z nich bohaterka dosłownie traci serce i zostaje wciągnięta w niebezpieczną przygodę. 
 
Podtytuł pierwszego tomu mówi wszystko. Tylko, że całkowite zaćmienie to mieli twórcy tego komiksu, że podeszli do zadania tak poważnie i sztywniacko. Dało się z tego zrobić sympatyczną fantastykę dla małolatów, napisaną z przymrużeniem oka i jajcarskimi odniesieniami do „Zmierzchu” (bo akurat to skojarzenie nasuwa się samo). Niestety wyszło drętwo i marudnie, a cała fabuła to jeden wielki chaos, w którym bardzo łatwo się pogubić. Komiksiarzom zabrakło przede wszystkim dystansu i lekkości, za bardzo przejęli się dramatem swojej bohaterki, a przez to nawet przekomarzania między bohaterami nie mają w sobie wdzięku.
 
Czytać nie warto, za to można pooglądać obrazki, bo te są bardzo udane, klimatyczne i charakterne. Tym bardziej, że na świat patrzymy oczami Becky, dlatego większość plansz jest czarno-biała. Tylko te dotknięte magią zostały muśnięte kolorami, co daje niesamowity efekt i fajnie podkręca wyobraźnię. Wielka szkoda, że kiepska fabuła tak schrzaniła starania Jacopo Camagni. Po raz pierwszy nie polecam komiksu z oferty Non Stop Comics. Naprawdę szkoda czasu i pieniędzy, kiedy tyle perełek kryje się na półkach katowickiego wydawcy.

♥ ♥ ♥
Marco B. Bucci, Jacopo Camagni, Fabio Mancini, Nomen Omen #1: Całkowite zaćmienie serca (tyt. oryg. Nomen Omen, Vol. 1: Total Eclipse of the Heart), tłum. Jacek Drewnowski, wyd. Non Stop Comics, Katowice 2019.

Jedną z takich błyszczących perełek jest „Fear Agent”, który nieoczekiwanie rozkochał mnie w sobie, choć z jego twórcą mamy skomplikowana przeszłość. Nie lubimy się z panem Remenderem niemal od pierwszego spotkania. Próbowałam wykrzesać z siebie entuzjazm, ale sposób opowiadania historii przez scenarzystę niesamowicie mnie drażni. Ten chaos i sztuczność emocji męczyły mnie okrutnie zarówno w „Głębi” jak i „Deadly Class”. Jednak okazało się, że gdy tylko Rick przestaje jęczeć i marudzić, to całkiem fajny z niego facet. Jego „Fear Agent” trafił prosto w moje dziewczęce serduszko. Uwielbiam takich uroczych drani jak Heath Huston.

Bohater komiksu, ostatni z Agentów Strachu, lata świetności ma już dawno za sobą. Kiedyś był prawdziwym bohaterem broniącym Ziemi przed najeźdźcami z kosmosu, jednak teraz wykonuje drobne fuchy, a przede wszystkim chleje na umór. Kiedy nagle okazuje się, że nasza planeta znów jest w niebezpieczeństwie Huston musi zebrać siły i ruszyć na ratunek. 
 
Fabuła „Fear Agenta” to szalona jazda bez trzymanki. Komediowa przygodówka w stylu „Facetów w czerni” wciąga od pierwszego kadru i do samego końca trzyma w garści emocje czytelnika. Kolejne żarty sytuacyjne, nawiązania do popkultury i nieoczekiwane zwroty akcji tworzą błyskotliwą całość, która sprawi dziką frajdę wszystkim czytelnikom, a szczególnie tym wychowanym w latach 90. ubiegłego wieku. Remender celnie uderza w sentymenty, czaruje fantastycznym klimatem i pozwala poczuć szczeniacką radość z lektury.

Warstwa wizualna również nie zawodzi, bo cartoonowe ilustracje Tony’ego Moore’a i Jerome’a Opeña mają w sobie pazur, dystans i ironię malującą się na gębie Hustona. W ogóle mimika postaci to jakieś mistrzostwo. Jeśli dodamy do tego solidny scenariusz bez dłużyzn, genialnie wykreowanego głównego bohatera, wartką akcją i dowcipne dialogi to dostaniemy kawał doskonałego komiksu SF. Gorąco polecam i czekam na tom drugi, który ukaże się już w październiku.

♥ ♥ ♥
Rick Remender, Fear Agent tom 1, tłum. Marta Bryll, il. Tony Moore, Jerome Opeña, wyd. Non Stop Comics, Katowice 2019. 


Na koniec niezawodny pewnik, czyli „Wezbrane wody” - piąty tom serii „Odrodzenie” autorstwa Tima Seeleya. Scenarzysta nie zwalnia tempa i wciąż nie przestaje zadziwiać swoich czytelników. Najnowsza część przygód Dany Cypress wciąż trzyma wysoki poziom i gwarantuje satysfakcjonującą lekturę.

W Wausau zjawia się coraz więcej obcych, którzy ignorują strefę zamkniętą i nielegalnie przekraczają granicę miasteczka. Mówi się, ze woda w rzece ma właściwiości uzdrawiające, a dla wielu z nich jest to ostatnia deska ratunku. Emocje biorą górę nad logiką, dlatego lokalna policja z Daną na czele, ma pełne ręce roboty, tym bardziej, że odrodzeni również zaczynają sprawiać kłopoty. W tym samym czasie Em odkrywa, ze jest w ciąży, a tatuś dziecka przepadł bez śladu, dlatego dziewczyna angażuje się w poszukiwania ukochanego. 
 
Motyw przeklętej wody, ciąża Marthy i wątek miłosny toczący się gdzieś w tle tworzą przejmująca i pełną emocji historię. Od komiksu nie sposób się oderwać, dopóki nie dobrniemy do ostatniego kadru. Tempo akcji nie zwalnia ani na moment i nawet jeśli początkowo niektóre motywy wydają się niedorzeczne, to w ostatecznym rozrachunku okazuje się, że wszystko doskonale do siebie pasuje, tworząc intrygującą, tajemniczą i klimatyczną całość.

O tak, klimat komiksu jest świetny. Ciągłe napięcie i poczucie grozy hipnotyzuję i maksymalnie angażują uwagę czytelnika. Spora w tym zasługa talentu Mike’a Nortona. Jego wyraźna kreska, świetnie wyważona między kreskówką a naturalizmem, pozwala zanurzyć się w świecie wykreowanym przez Seeleya i poczuć się jego częścią. Rysownik doskonale radzi sobie z perspektywą, portretowaniem postaci oraz kreacją świata przedstawionego. Jego ilustracja ogląda się z prawdziwą przyjemnością i satysfakcją.

Serię „Odrodzenie” można nazwać małomiasteczkowym horrorem kryminalnym. Scenarzysta stawia na mocne sceny obyczajowe, a przy okazji udaje mu się postraszyć i zaniepokoić czytelnika, który z każdą kolejna stroną spodziewa się wszystkiego najgorszego. Postaci, szczególnie Dana, są bardzo dobrze rozpisane, choć powoli zaczynam mieć dość Marthy i najchętniej pozbyłabym się jej w kolejnym tomie. Niestety mam świadomość, że jako jedna z kluczowych bohaterek zapewne dotrwa z nami do końca serii. Cóż, nawet z nią komiks duetu Seeley/Norton jest kapitalną i trzymającą w napięciu rozrywką. Przy okazji „Revival” siada na psychice, bo słysząc „Małomiasteczkowego” Dawida Podsiadło natychmiast przed oczami stają mi odrodzeni i reszta mieszkańców Wausau. Brrr, upiorna piosenka.

♥ ♥ ♥
Tim Seeley, Mike Norton, Odrodzenie, tom 5: Wezbrane wody (tyt. oryg. Revival, Vol. 5: Gathering Of Waters), tłum. Bartosz Musiał, wyd. Non Stop Comics, Katowice 2019. 

Komentarze

„Znam więcej książek niż ludzi i jest mi z tym dobrze”. - Andrzej Stasiuk-