Przewóz Andrzeja Stasiuka, czyli powieść, na którą warto było czekać

okładka ksiażki Przewóz Stsiuka

Trzy lata czekania na nową książkę Andrzeja Stasiuka, dwanaście na nową powieść. W międzyczasie jakieś wznowienia i felietony w „Tygodniku Powszechnym”, które uświadamiały tęsknotę za słowem, stylem i męską czułością Stasiuka. I w końcu jest, upragniony i szumnie zapowiadany „Przewóz” – okrutnie wspaniały, gęsty od emocji i wart każdej wyczekanej minuty.


Czerwiec 1941 r. Gorące lato, jasne noce i zima rzeka, która dzieli okoliczną ziemię na pół. Na jednym brzegu stacjonują Niemcy, na drugim Rosjanie. Jedni przyglądają się drugim z nieufnością, ale nie ma między nimi jawnej agresji, w końcu kruchy sojusz trzyma się jeszcze na włosku. W lesie siedzą partyzanci, po krzakach ukrywają się młodzi Żydzi, a ludność cywilna jakoś musi sobie radzić. Pod osłoną nocy Lubko przewozi na drugi brzeg rzeki wszystkich, którzy zapłacą. Nie pyta o intencje, nie robi selekcji. Próbuje przeżyć. Jak każdy w tym okrutnym czasie.

Czytelnik ma nad bohaterami historyczną przewagę. Wie, że już niedługo ruszą trybiki nazistowskiej machiny zagłady, jednak póki co jest względny spokój, nad Treblinką nie unosi się łuna ognia, a nazwa Sobibór nie napawa grozą. Najgorsze dopiero się wydarzy, ale to najgorsze wisi już w powietrzu. Dlatego atmosfera w powieści jest ciężka i podszyta strachem. Na stosunkowo niewielkim terenie kumulują się ludzie, na których patrzymy z bliska. Rosjanie i Niemcy są tuż obok, swoją obecnością wprowadzają terror, zbroją się i czekają, ale nie są zbyt uważni. Pod ich nosem swoją pracę wykonuje Lubko, przemyka żydowskie rodzeństwo marzące o dalekim świecie, a w lesie kryją się partyzanci. Ci ostatni to młodzi chłopcy, niemal dzieci, które bawią się w wojenkę. Dowodzi nimi plutonowy Siwy, który trzyma wszystkich silną ręką i z lubością wbija chłopakom do głów boguojczyźniane brednie.

Losy każdego z bohaterów są ważne i mają wpływ na dalszy rozwój fabuły. Stasiuk przeskakuje między postaciami, kreśli ich charaktery, pokazuje skomplikowane relacje. I choć każda ta historia ma znaczenie, to na pierwszy plan wysuwają się trzy osoby – tajemniczy przewoźnik Lubko, psychopatyczny Siwy i harda Maryśka, która nie boi się nikogo. W ogóle w „Przewozie” pisarz kreśli fantastyczne portrety silnych kobiet. Mężczyźni miotają się przygnieceni ciężarem odpowiedzialności, która na nich spada, natomiast kobiety robią to co do nich należy. Po prostu i bez rozdzierania szat. Jak choćby żyjąca z księdzem na plebanii Michalina, która kiedy trzeba zarzuca na siebie okrycie i prowadzi wojaków w bezpieczne miejsce. Tak samo Doris, dziewczyna z bogatej rodziny, delikatna i wychuchana, jest gotowa poświęcić wszystko, żeby osiągnąć swój cel.

Proza Stasiuka hipnotyzuje i zachwyca, ale też zaskakuje. Bo pisarz wprowadza do powieści współczesnego narratora, który do złudzenia przypomina samego autora. Jego opowieść wiąże się z powrotem w rodzinne strony ojca, który będąc dzieckiem doświadczył wojennej zawieruchy. Mężczyzna chce zrekonstruować rodzinne wspomnienia, sięgnąć do pamięci ojca, uzupełnić historię, którą nikt się z nim nie podzielił. Te fragmenty, dla mnie najlepsze, są kwintesencją stylu, mądrości i wrażliwości Stasiuka. Zresztą cała powieść jest przesycona stasiukową uważnością i zrozumieniem dla ludzkich słabości. W końcu autor nie ocenia swoich bohaterów, nie moralizuje i nie pozwala na łatwe szafowanie wyrokami. Nawet Siwy, najbardziej zwichrowany z nich wszystkich, w kulminacyjnym momencie potrafi zachować się jak trzeba.
„Im jestem starszy, tym większa ogarnia mnie niepewność, więc szukam znaków ocalenia gdzieś na początku. W zdarzeniach, które trwały jedną chwilę i zgasły jak ogień na wietrze. Nawet ich nie pamiętam i muszę je sobie wyobrazić. Lepić z kleistego mułu słów. Sztukować prawdę i pamięć biegłością w gadaninie. Sprytem serca, które zrobi wszystko, żeby się wzruszyć. Jestem jak ten kraj, który odwraca wielki smutny łeb, żeby gapić się za siebie. Bo tylko tam może zaznać pocieszenia”.
Andrzej Stasiuk napisał powieść żywą i lepką od mroku. Jego narracja aż kipi od emocji, a każdy opis, każde spojrzenie w ciemność, zapach papierosowego dymu i chłód pokrytej rosą trawy mają znaczenie. Dawno nie czytałam prozy tak nasyconej zmysłami i tętniącej rytmem natury. Szczególnie zapachy są ważne i intensywne. Zapach siana, kobiecego ciała, wnętrzności zarzynanej świni. To wszystko silnie oddziałuje na wyobraźnię, tym bardziej, że w pewnym stopniu są to zapachy z mojego dzieciństwa na wsi i w trakcie lektury mogłabym przysiąc, że czułam je wszystkie. Jest w „Przewozie” kilka scen, od których cierpnie skóra, a serce na moment przestaje bić. Jak choćby ta, w której chłopiec z Sobiboru śni o młodej i pięknej Żydówce, której postać prześwietlał blask księżyca: „Jakby wypełniało ją złote światło, a ona sama przypominała cień, mgłę, albo dym”. Albo echa przeszłości, które trafnie podsumowują teraźniejszość. Bo ludzkość nie uczy się na błędach, Stasiuk o tym wie, a jest już w tym wieku i osiągnął tak znacząca pozycję, że nie musi się silić na kurtuazyjne oszukiwanie czytelnika.
„– Teraz wszyscy są przeciw wszystkim – powiedział szynkarz i zamknął zeszyt. – To jest różnica. Czekają i się nienawidzą.
– No to co będzie?
– Nic. Będzie gorzej.
Popatrzył na Żyda, który dopiero teraz spojrzał mu w oczy.
– Będzie jak zwykle, tylko jeszcze gorzej”.
🖤🖤🖤
Andrzej Stasiuk, Przewóz, wyd. Czarne, Wołowiec 2021.

Komentarze

„Znam więcej książek niż ludzi i jest mi z tym dobrze”. - Andrzej Stasiuk-