Strachy, dziwy i rozbity księżyc, czyli „Puste niebo” Radka Raka


Są książki, które zachwycają już od pierwszej strony. Które od samego początku powodują przyjemny dreszczyk niepewności, które czyta się chciwie, a później chce schować przed światem z zazdrości przed innymi czytelnikami. Takie właśnie jest „Puste niebo” Radka Raka. Właściwie wystarczy kilka pierwszych zdań, żeby poczuć klimat i z przyjemnością dać się wciągnąć w wir przygody. A jedno jest pewne, aż do ostatniej strony będzie się działo! 


Tołpi, chłopiec młody i z lekka nierozgarnięty, wyławia z Bugu księżyc. Nie ma w tym nic dziwnego, przecież wszyscy wiedzą, że księżyc wschodzi z Bugu, ale zamiast wyplątać miesiączka z sieci i puścić na niebo, Tołpi robi coś nieroztropnego. Otóż nasz młody bohater postanawia podarować cenne znalezisko dziewczynie, w której się kocha. Jednak dowlec go do kowalówny nie jest tak łatwo, a kiedy swą pomoc oferuje wierzbowe licho, czart Zapaliczka, od razu wiadomo, że będą kłopoty. Tym bardziej, że oboje sprytem nie grzeszą. I tak Tołpiemu razem z czartem udaje się rozbić księżyc. Nie takie głupoty ludzie robili z miłości, ale brak księżyca będzie miał swoje poważne konsekwencje, o czym przerażonego chłopca informuje Babuszka Sławuszka. W końcu bez niego baby przestaną krwawić, a tym samym nie będą mogły mieć dzieci i w końcu wszyscy ludzie poumierają. Nie ma rady, trzeba zrobić nowy księżyc. Ale to może uczynić tylko pewien wszystkowiedzący rabin, który mieszka w Lublinie. Tak więc chcąc nie chcąc Tołpi rusza w daleki świat, żeby ocalić ludzkość. 

„Puste niebo” przypomina baśń. Ale nie taką współczesną, ugłaskaną i przesłodzoną, dostosowaną do grzecznych dzieci, ale baśń w starym, dobrym stylu. Pełną strachów, makabresek i niedopowiedzeń. Pamiętam stare, dwutomowe wydanie baśni Braci Grimm, którymi zaczytywałam się w dzieciństwie. Czasami ze strachu nie mogłam zasnąć. Teraz za sprawą Radka Raka to cudowne uczucie niepokoju, niepewności i obcowania z jakąś niepojętą tajemnicą wróciło! Za stara już jestem na strachy, ale gdybym była trochę młodsza, to spałabym z kołdrą naciągniętą na sam czubek głowy. Tak na wszelki wypadek. 

Pisarz garściami czerpie z bajek, legend, ludowych opowieści, a nawet wielkiej literatury (te odniesienia do Brunona Schulza są mistrzowskie!). „Puste niebo” bawi i straszy jednocześnie. Granica między tym do dobre i tym co złe jest lekko rozmyta, a świat przedstawiony pełen niedopowiedzeń. Jednak niewielkie braki w opowieści nie rażą, ponieważ autor idealnie zamaskował je fantastycznym humorem (dialogi Hespera i Gorgonowicza są genialne), który jest zdecydowanie najmocniejszą stroną prozy Raka. Bohaterowie to prawdziwa galeria osobowości, nie ma wśród nich postaci płaskich i bezbarwnych. Nawet ci z drugiego planu zapadają w pamięć, a przede wszystkim mają swój charakter (Łuna Sierpniowa jest moją ulubienicą!). Co jeszcze? Tempo akcji! Fabuła rozwija się błyskawicznie, w powieści przez cały czas coś się dzieje, a bohaterowie (i czytelnicy) nie mają ani chwili na oddech. Tym samym odnoszę wrażenie, że na ponad 440 stronach opowieści nie ma ani jednego zbędnego zdania. Brawo! Mało który pisarz to potrafi. 

Radek Rak napisał baśń mroczną, zmysłową i momentami przerażającą. Dynamiczne tempo akcji nie pozwala na chwilę oddechu, a nieoczekiwane zwroty akcji wciskają w fotel. Dlatego „Puste niebo” to dla mnie najbardziej zaskakująca i oryginalna powieść tego roku. A przy tym jedna z niewielu książek, do których warto wracać, a to, że zna się zakończenie nie ma znaczenia, bo samo obcowanie z tekstem sprawia niesamowitą frajdę. Nie dajcie się dłużej namawiać, tylko bierzcie i czytajcie Radka Raka. Gwarantuję, że nie będziecie żałować! 

♥♥♥ 
Radek Rak, Puste niebo, wyd. Powergraph, Warszawa 2016.

Komentarze

„Znam więcej książek niż ludzi i jest mi z tym dobrze”. - Andrzej Stasiuk-