Matuchno ratuj, czyli Cuda św. Urszuli Ledóchowskiej

 Dzięki tomikowi korespondencji „Stać się piórem w Jego ręku. Listy do przyjaciółki z młodości”miałam okazję poznać młodość św. Urszuli. Początek jej duchowej przygody, która wspaniale się zaczęła, a jeszcze lepiej skończyła. Z kolei książka „Cuda św. Urszuli Ledóchowskiej” jest jakby naturalnym następstwem pierwszej publikacji. 

 Już wiem jak potoczyły się losy Julii Ledóchowskiej, wiem, że była niezwykłą kobietą. Zawsze uśmiechnięta, serdeczna i wesoła, poświęcała się szczególnie pracy z dziećmi. Przyciągała do siebie ludzi jak magnes, którzy nazywali ją pieszczotliwie Matuchną. Umarła w opinii świętości, a ci, którzy znali ją za życia szybko zaczęli zwracać się do niej z prośbami o interwencję w niebie.


Cały tomik „Cuda św. Urszuli Ledóchowskiej” to nic innego jak tylko świadectwa, wspomnienia i podziękowania osób, którym Matuchna nie odmówiła pomocy. Ponad 400 pisemnych wyrazów wdzięczności z różnych miejsc i lat, zachwyca przede wszystkim swoją różnorodnością. Niektóre z nich są długie, wyczerpujące, opisujące dokładnie każdy szczegół, nawet ten nieistotny. Inne są lakoniczne i zdawkowe. Zaledwie kilka zdań i tyle. Jakby ci, którzy doświadczyli cudu na własnej skórze chcieli zachować tę tajemnicę tylko dla siebie. Bo wszystko tak naprawdę zależy od wrażliwości opowiadającego.

Wszystkie świadectwa zostały uporządkowane chronologicznie. Nie potrafię wybrać jednego, które poruszyło mnie najbardziej, bo każde z nich ma w sobie coś wzruszającego. Natomiast roztkliwiały mnie szczególnie momenty, w których ludzie zwierzali się, ze swoich spontanicznych próśb, nagłych, wywołanych potrzebą chwili wezwań - „Matuchno ratuj!” I św. Urszula przybywała z pomocą. Bo czasami krótka modlitwa płynąca prosto z serca, a właściwie jedno szczere i pełne wiary wezwanie wystarczy, aby mógł zdarzyć się cud. Czy to nie piękne?

♥ ♥ ♥
Małgorzata Krupecka, Cuda św. Urszuli Ledóchowskiej, wyd. Promic, Warszawa 2015.

Komentarze

„Znam więcej książek niż ludzi i jest mi z tym dobrze”. - Andrzej Stasiuk-