Zjawiskowa powieść o poszukiwaniu własnej tożsamości, czyli „Moja znikająca połowa” Brit Bennet

 

Ubiegłoroczny debiut Brit Bennet „Matki” okazał się jedną z najlepszy książek wydanych u nas w 2019 r. „Moja znikająca połowa”, nowa powieść Amerykanki, całkowicie spełnia pokładane w niej nadzieje i udowadnia, że mamy do czynienia z prawdziwym talentem, a nie jednorazowym olśnieniem.


Brit Bennet znów bierze na warsztat motyw stary jak świat, żeby opowiedzieć na nowo historie o tym kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Desiree i Stella, nastoletnie bliźniaczki, nie mogą odnaleźć się w małej i zamkniętej społeczności Mallard w Luizjanie. Dziewczyny wiedzą, że w rodzinnej mieścinie czeka je przyszłość wypełniona ciężką pracą, biedą i małżeństwem z którymś z miejscowych chłopców, dlatego pewnej nocy szesnastolatki uciekają z domu, żeby rozpocząć dorosłe życie w Nowym Orleanie. Siostry powoli układają sobie codzienność i wydaje się, że będzie dobrze, dopóki będą razem. Jednak pewnego dnia Stella znika bez słowa zostawiając Desiree samą. Dekadę później jedna z bliźniaczek ucieka od przemocowego męża i wraca do matki, zabierając ze sobą czarną jak smoła córkę. Z kolei druga w tym czasie pławi się w luksusie, popijając drinki u boku białego męża, którego regularnie karmi kłamstwami. Ich losy muszą spleść się ponownie, co do tego nie ma żadnych wątpliwości, zagadką pozostają okoliczności ponownego spotkania sióstr oraz koleje ich losów i sekrety, które ukrywały nawet przed sobą nawzajem.

Fabuła powieści płynie powoli i leniwie. Charakterystyczny styl Brit Bennett to połączenie precyzji i spokoju, bo pisarka nawet o dramatycznych wydarzeniach opowiada bez zbędnej ekscytacji. Co nie oznacza, że jej narracja nudzi, wręcz przeciwnie. Opowieść Amerykanki angażuje całą uwagę czytelnika, maksymalnie wciąga i trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Bennett zasiewa w sercu odbiorcy niepokój, który kiełkuje powoli i ściska wszystko to, co człowiek w środku, dzięki temu lektura sprawia niemal fizyczny ból. Nie przesadzam. Już dawno żadna powieść nie zrobiła na mnie tak wielkiego wrażenia, nie zaangażowała wszystkich myśli i nie rozchwiała emocji tak bardzo, żebym nie mogła zasnąć. Nie potrafię jej tak po prostu z siebie strząsnąć, wciąż rozmyślam o losach bohaterek i ich córek, analizuję różne scenariusze i snuję własne opowieści, choć wiem, że to nie ma sensu.

„Moja znikająca połowa” to przede wszystkim opowieść o tożsamości. Co prawda punktem wyjścia jest tutaj tożsamość rasowa, zaburzona przez jasną karnację czarnoskórych bliźniaczek i spojrzenie na kolor skóry mieszkańców Mallard, ale pisarce chodzi o coś więcej niż tylko rasizm. Dzięki czterem bohaterkom i ich historiom powieść Amerykanki staje się uniwersalna i dotyka każdego, kto kiedykolwiek czuł się inny i niepasujący do otoczenia. Pisarka każe zastanowić się nad tym co nas określa. Miejsce pochodzenia? Środowisko? Opinie innych ludzi czy nasze własne poczucie godności? Jesteśmy tym, kim chcemy być, czy tym, kim chcieliby widzieć nas inni? Pytania stare jak świat, które nie straciły na aktualności. Bennett rozwija je z pomocą historii sióstr bliźniaczek i ich córek, zmusza bohaterki do zmierzenia się z ich wewnętrznymi demonami i konsekwencjami dawno podjętych decyzji, ale też udowadnia, że szczęście i życie w harmonii ze sobą jest możliwe, choć droga do obydwu najczęściej jest wyboista i okupiona cierpieniem.

Historia, którą snuje amerykańska pisarka to również przejmująca opowieść o zdradzie i zaufaniu, samotności, miłości, przyjaźni, pragnieniu wolności i klatkach, w których zamykamy się sami. W powieści zabrakło mi tylko jednego – fragmentu z „Traktatu o łuskaniu fasoli” Wiesława Myśliwskiego, który pisał: „O szczęściu mówiłem. Że szczęścia trzeba szukać w sobie, a nie naokoło. Że nikt go człowiekowi nie da, jak sam sobie go nie da. Że szczęście jest nieraz bliziutko, może w tej ubogiej izbie, gdzie się całe życie żyje, a ludzie Bóg wie gdzie go szukają. Że niektórzy w sławie i bogactwie go szukają, ale na sławę i bogactwo nie każdego stać, a szczęście jest jak woda i każdemu chce się pić. Że nieraz jest go więcej w jednym dobrym słowie niż w całym długim życiu." I niech to będzie najlepsze podsumowanie tej zjawiskowej książki. Przytajajcie koniecznie.

💗💗💗
Brit Bennett, Moja znikająca połowa (tyt. oryg. The Vanishing Half), tłum. Jarek Westermark, wyd. Agora, Warszawa 2020. 
 

Komentarze

„Znam więcej książek niż ludzi i jest mi z tym dobrze”. - Andrzej Stasiuk-