Władca much - Aimée de Jongh, William Golding (recenzja)
Komiksowe adaptacje klasycznych dzieł literackich cieszą się coraz większą popularnością. Ja również lubię zaglądać do obrazkowych wersji znanych i cenionych powieści, dlatego komiks na podstawie „Władcy much” Williama Goldinga od początku wzbudził moją ekscytację, tym bardziej, że adaptacji podjęła się wspaniała Aimée de Jongh.
Na bezludnej wyspie rozbija się samolot, a z katastrofy wychodzi cało jedynie grupa chłopców w wieku szkolnym. Początkowo dzieci pozbawione kontroli dorosłych oddają się beztroskim zabawom, ale sytuacja szybko się zmienia. Młodszych nocami dręczą koszmary i tęsknota za ciepłym domem, a starsi coraz bardziej martwią się o jedzenie i próbują stworzyć jakąś hierarchię, żeby zapanować nad grupą. Kolejne wygłupy i coraz bardziej brawurowe zabawy muszą w końcu doprowadzić do tragedii.
Aimée de Jongh w żaden sposób nie odbiega od dzieła Williama Goldinga, a jej powieść graficzna daje dobry wgląd w fabułę oraz problematykę „Władcy much”. Rysowniczka ogranicza ilość słów do wymaganego minimum, a narrację rozwija za pomocą obrazów. To posunięcie bardzo mi się podoba, ponieważ de Jongh jest artystką, która nie musi mówić, żeby robić wrażenie. Gra kolorem, światłem, sposobem kadrowania, żeby przyciągnąć uwagę czytelnika i wciągnąć go do świata powieści. Bardzo lubię jej miękką kreskę i zastosowany dobór kolorów, który pozwala wczuć się w klimat opowieści, poczuć spiekotę słońca i niepewność dzieci, które muszą sobie radzić samodzielnie i w taj dziwacznej sytuacji nie do końca wiedzą co robić, ani jak się czuć. Holenderka umiejętnie rozkłada akcenty, pokazuje chłopców w różnych sytuacjach, które dobrze odsłaniają ich dziecięce charaktery i wzbudzają w dorosłym odbiorcy całą gamę różnych emocji. Młodzi rozbitkowie mają niewinność wymalowaną na twarzach, a rysowniczka w kapitalny sposób ukazuje ich uczucia za pomocą mimiki.
Rozwój fabuły, ani zakończenie nie będą zaskoczeniem dla nikogo, kto zna powieściowy pierwowzór. W pewnym momencie poczułam się rozczarowana, że komiksowa adaptacja jest za mało mroczna, a sceny kulminacyjne nie mrożą krwi w żyłach w taki sposób, jak bym sobie tego życzyła. Ładne pyzate dzieci, piękna, sielankowa wyspa i dużo światła, nie, to z pewnością nie straszy, ani nie wzbudza oczekiwanego niepokoju. Ale może właśnie o to chodzi. Nie chcę dorabiać autorce żadnej ideologii, ani intencji, których być może wcale nie miała, ale może to urokliwe tło i jasność są celowe, bo przecież zło często tak właśnie wygląda – ładnie i beztrosko, a mimo wszystko dochodzi do tragedii. Przywykliśmy do mroku i grozy, lubimy bać się strasznych opowieści, a przecież najgorszych rzeczy w życiu wcale nie zapowiada gęstniejąca ciemność i groźna muzyka. Najgorsze może wydarzyć się w najpiękniejszy dzień i nic nie zmieni tego co się stało, a ciężar konsekwencji trzeba później nieść do końca życia. Świetna, poruszająca adaptacja, na pewno na długo zostanie w mojej pamięci.
♥♥♥
Aimée de Jongh, William Golding, Władca much (tyt. oryg. Sa Majesté des mouches), tłum. Paweł Bulski, Non Stop Comics, Katowice 2025.
Komentarze
Prześlij komentarz