Plaster na smutki, czyli „Wszystkiego, co naprawdę muszę wiedzieć, dowiedziałem się w przedszkolu” Roberta Fulghuma

„Wszystkiego, co naprawdę muszę wiedzieć, dowiedziałem się w przedszkolu” to książka kultowa, która przez dwa lata utrzymywała się na liście bestsellerów New York Timesa, a od czasu premiery sprzedała się w milionach egzemplarzy na całym świecie. Niedawno wydawnictwo Mamania pokusiło się o nowe, uaktualnione wydanie tomiku Roberta Fulghuma. Na czym polega fenomen tej publikacji? Wystarczy przeczytać pierwszy, tytułowy esej, żeby natychmiast zrozumieć o co chodzi.


Pierwszy rzut oka na domek znajdujący się na okładce oraz przedszkole w tytule mogą sugerować, że tomik Roberta Fulghuma to kolejny poradnik o rodzicielstwie. Nic bardziej mylnego, choć sam autor świetnie sprawdza się w roli mentora i w swoich esejach w przewrotny sposób opowiada o życiu i śmierci, miłości, przyjaźni i zachwycie nad światem. W pewnym sensie tomik „Wszystkiego, co naprawdę muszę wiedzieć, dowiedziałem się w przedszkolu” ma walory poradnikowo-edukacyjne, bo Fulghum zwraca uwagę na detale, odnosi się do codzienności, zaraża uśmiechem i zadziwia trafnością spostrzeżeń. Czasami za szybko dochodzi do pointy, bo aż chciałoby się, żeby opowieść trwała dłużej, innym razem jego logika jest tak pokrętna, że w sumie nie wiadomo jakimi ścieżkami autor dotarł do sedna. Co nie zmienia faktu, że ze wszystkich tekstów przebija przede wszystkim mądrość wynikająca z doświadczenia i otwartości na drugiego człowieka. Fulghum ma dar do opowiadania, a w jego oczach nawet błahym wydarzeniom można przypisać znaczenie i wyciągnąć z nich lekcję dla siebie. Odwołując się do prostoty, zwykłego zachwytu nad otaczającą nas codziennością, z lekkością i humorem przekonuje, że życie jest największą z przygód.
„Podobno większość z nas będzie umierać na łóżku szpitalnym, podpięta do rurek i kabelków. Nie ja. Chcę, by moje ciało odeszło szybciej niż umysł. Chcę umrzeć na potańcówce albo w delikatesach – z nadmiaru zabawy lub z przejedzenia.”
Oscar Wilde twierdził, że „W życiu chodzi o to, by być trochę niemożliwym”, Robert Fulghum jest niemożliwy. Jego tomik to nic innego jak pełen łobuzerskiego uroku plaster na smutki. Lektura wycisza, koi nerwy i poprawia humor. Jest tu przede wszystkim mnóstwo dowcipu i dystansu, czułości do świata i wyrozumiałości dla ludzkich słabości. W swoich esejach autor bywa naiwny, ale to ten rodzaj naiwności, który wywołuje uśmiech i ogrzewa serce. Bo z lektury wyłania się optymistyczny obraz świata i ludzi, a życie wydaje się odrobinę bardziej znośne niż zazwyczaj. „Wszystkiego, co naprawdę muszę wiedzieć, dowiedziałem się w przedszkolu” to pokrzepiająca, zarażająca radością lektura. Coś czuję, że tomik będzie prawdziwym hitem wśród świątecznych prezentów. Bo czym można podarować bliskiemu człowiekowi coś lepszego niż odrobinę optymizmu? Polecam Waszej uwadze z uśmiechem.

PS
Nie zapominajcie, że: „Czasem zachowanie się jak głupek to najmądrzejsza rzecz, jaką można zrobić.”

♥ ♥ ♥
Robert Fulghum, Wszystkiego, co naprawdę muszę wiedzieć, dowiedziałem się w przedszkolu (tyt. oryg. All I Really Need to Know I Learned in Kindergarten), tłum. Ewa Pater-Podgórna, wyd. Mamania, Warszawa 2020.

Komentarze

„Znam więcej książek niż ludzi i jest mi z tym dobrze”. - Andrzej Stasiuk-