Odziedziczona pustka, czyli „Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne” Mikołaja Grynberga

Książka „Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne” Mikołaja Grynberga zawiera opowieści dorosłych dzieci z drugiego pokolenia ocalałych z Zagłady. Wspaniała, bolesna i porażająca lektura, ale ostrzegam, po jej  przeczytaniu już nic nigdy nie będzie takie samo.

„I te historie możesz komuś opowiedzieć?
Na przykład tobie. I tym ludziom, którym nie muszę opowiadać całego kontekstu, żeby mnie rozumieli.
Ale ja z tobą rozmawiam po to, by tę historię opowiedzieć właśnie tym, którzy jej nie znają.
Ja opowiadam tobie, a ty opowiedz innym, by nas zrozumieli.” (s. 203)
Autor i jego rozmówcy spotykają się w Izraelu, Ameryce i Polsce. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, to nie byłoby ich dzisiaj na świecie. Nie byłoby też dzieci, które poza genami odziedziczyły traumę obozów śmierci. Wyrosły otoczone wojennymi wspomnieniami lub zupełną ciszą. Ciszą, która raniła bardziej niż słowa. Żyją, bo po wojnie trzeba było sobie jakoś wszystko poukładać. Znaleźć pracę i męża, mieć dzieci, zbudować dom. O tym jaki ten dom był opowiadają ci, którzy w nim dorastali, a teraz sami sobie nie mogą poradzić z wojenną przeszłością rodziców. Ci, którzy o zło mieszkające z nimi oskarżają Auschwitz.
„Moje życie to ich życie. Czy mi się to podoba, czy nie.” (s.95)
Czasami zmieniają się role, bo rozmówcy zadają autorowi podobne pytania i dopytują o jego historię. Dzięki temu Grynberg staje się równoprawnych bohaterem swojej własnej książki. Myślę sobie, że gdyby z dziećmi ocalonych rozmawiał ktoś, kto nie niesie na swoich barkach tego samego ciężaru, to całość nie maiłaby takiej siły rażenia. Do wielu wywiadów pewnie wcale by nie doszło. Bo tak szczerze i otwarcie można rozmawiać tylko z bratem, z kimś, kto zna atmosferę ocalonego domu, rozumie złowrogą ciszę i wie, że nie wolno chorować i zawsze trzeba zjadać wszystko z talerza. I te dorosłe dzieci żyją rozdarte na pół. Kiedyś próbowali chronić rodziców przed przeszłością, a teraz próbują chronić własne potomstwo przed tym, żeby kolejne pokolenie nie musiało dźwigać tej samej traumy.
„To co twoim zdaniem powinni zrobić ci, którzy przeżyli?
Albo zginąć w obozach, albo… Ja bym nie chciał po tym wszystkim żyć.” (s. 25)
W rozmowach Grynberga powracają te same pytania. Dlaczego zgodziłeś się porozmawiać? Kiedy dowiedziałeś się, że jesteś Żydem? Jacy byli twoi rodzice? Kochali się? Jesteś szczęśliwy? Masz dzieci? Każdy odpowiada zgodnie ze swoim sumieniem i wrażliwością, ale scenariusz jest często ten sam. Najsmutniejsze jest to, że na pytanie o miłość między rodzicami większość zaprzecza. Nie kochali się, ale mieli podobne doświadczenia, nie chcieli iść sami przez życie. Mieszkali razem, ale poza dziećmi nic ich nie łączyło. Tym samym pytanie o szczęście jest jakby nie na miejscu, bo odpowiedź nasuwa się sama, a każde kolejne zdanie to igła wbijana prosto w serce czytelnika. 

Zapewne Mikołaj Grynberg zredagował wszystkie rozmowy, wybrał najlepsze fragmenty, dopieścił całość tak, żeby miała nie tylko wartość reporterską, ale i literacką. A jednak w trakcie lektury ma się wrażenie, że autor przepisał nagrania rozmów i surowe teksty umieścił w książce. Dzięki temu emocje bohaterów automatycznie przeskakują na czytelnika, który na własnej skórze odczuwa mieszaninę strachu, wstydu, bólu i ulgi, że wreszcie może podzielić się swoją historią z kimś, kto go zrozumie. Kawał doskonałej roboty!
„Moja mama to była najmądrzejsza kobieta na świecie. Najmądrzejsza! Słuchaj mnie dobrze. Ja nie powiedziałam przyjemna, ja powiedziałam najmądrzejsza. Ojciec był zawsze taki miły. Przytulał, całował. Mama nigdy w życiu. Bardzo inteligentna, ale nigdy mnie nie dotykała. Mądrzy ludzie mi wytłumaczyli, że ona w czasie Holocaustu umarła w środku. Nic nie było dla niej ważne. Cały dzień tylko chodziła i czytała książki.” (s. 68)
Lektura „Oskarżam Auschwitz” przeorała mnie emocjonalnie i sprawiła, że nie mogę przestać myśleć o bohaterach Grynberga i o samym autorze też. Ta książka jest jednocześnie wspaniała i przerażająca, a zapisane w niej rozmowy tak mocne i sugestywne, że właściwie nie potrzebują dodatkowego komentarza. Nie mogę się otrząsnąć po lekturze, otwieram tom w przypadkowym miejscu i znów zaczynam czytać. Tylko do rozmowy z Gitlą boję się wrócić. Boję się słuchać o tacie, który w obozie był piplem, chłopcem gwałconym przez kapo. To chyba najkrótsza, najbardziej rwana rozmowa w całym tomie. Ale też, jeżeli wolno mi oceniać, najbardziej bolesna.
„To jest właśnie kwintesencja drugiego pokolenia. Nie ma do kogo się odezwać, bo wokół jest pusto. To jest mój Holokaust. Odziedziczona pustka.” (s. 99)
„Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne” to jedna z najważniejszych książek jakie czytałam w życiu. Przejmująca, wstrząsająca i straszna. Warsztatowo doskonała. I w pewien sposób tendencyjna, bo Grynberg wybiera do rozmowy tylko tych z nieszczęśliwych rodzin, odcina się zupełnie od szczęścia i spokoju, a przecież takie powojenne domy też musiały istnieć. Wstęp Anki Grupińskiej jest dla mnie zbędny, bo nie wnosi nic konkretnego, a refleksja płynąca z lektury jest indywidualną sprawą każdego czytelnika. Ale to tylko takie nieistotne drobnostki, bo w ostatecznym rozrachunku „Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne” to kawał znakomitej literatury faktu.

Mikołaj Grynberg, Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne, wyd. Czarne, Wołowiec 2014.

Komentarze

„Znam więcej książek niż ludzi i jest mi z tym dobrze”. - Andrzej Stasiuk-